Łaska wam i pokój od Tego, który jest i który był, i który ma przyjść. A.

Tekst Hbr 13,14

" Nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy "

Panie, daj nam Słowo dla naszych serc i daj nam także serce dla Twego Słowa. Amen.

 

Wysoki Synodzie

Tym nabożeństwem rozpoczynamy 2 sesję V Synodu Diecezji Mazurskiej. Przybyliśmy z różnych miejsc, aby wspólnie podziękować Panu Bogu, oddać Mu chwałę i prosić o Jego prowadzenie. Musieliśmy pokonać jakąś drogę, aby się tu spotkać jako Synod. Czy wiemy jaka jest etymologia słowa 'synod'? Przypomniał nam ją Biskup Tomas Fabiny z Węgier wygłaszając kazanie podczas nabożeństwa rozpoczynającego w październiku 2011 r. obrady Synodu Kościoła w Warszawie. Powiedział, że słowo 'synod' pochodzi od greckiego wyrażenia 'syn hodos' - to znaczy wspólnie w drodze. Jesteśmy w drodze! - Kościołem w drodze.

Jako siostry i bracia w Jezusie Chrystusie, jako reprezentanci poszczególnych ewangelickich parafii chcemy tu dziś rozmawiać o drodze naszego Kościoła. Każda droga dokądś prowadzi. Dokąd prowadzi nasza droga jako Kościoła? Dokąd wspólnie idziemy?

Na to, że jesteśmy w drodze, czyli że mamy przed sobą cel, do którego winniśmy zmierzać, wskazuje hasło biblijne roku: Nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy.

Czy w tym biblijnym słowie nie jest ukazana istota Kościoła Chrystusowego na ziemi i cel jego drogi?

Zazwyczaj na obradach synodalnych koncentrujemy się na tym, co było i co jest tu nasze. Opisujemy nasze tu miasto - polis (politeję) - naszą wspólnotę, a więc naszą aktywność i życie kościelno-parafialne. Próbujemy też określić kierunek naszej drogi - określić zadania, które chcemy realizować i cele, które chcemy osiągnąć. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że dopiero z perspektywy dziesięcioleci będzie można lepiej ocenić, czy te nasze dzisiejsze działania i wybory były trafne czy też był to tylko słomiany ogień. Ocena zostanie wydana na podstawie śladów, jakie pozostaną po nas, po naszych działaniach, po tym naszym mieście, które tu i teraz stanowimy.

Jednak to nasze tu i teraz, ta nasza ziemska politeja nie jest trwała. Czy nie świadczy o tym choćby podejmowany trud związany z remontowaniem i zachowaniem w należytym stanie murów kościelnych - tzw. dziedzictwa kulturowego? One bowiem szybko niszczeją; jeśli nie będą remontowane - rozpadną się. To samo dotyczy wspólnoty - parafii. Łatwiej ponadto zadbać o mury niż o wspólnotę. Często pozostają mury, a wspólnota wiernych rozproszyła się - zniknęła.

Istotą życia kościelnego jest jednak coś innego niż konserwowanie substancji i tradycji kościelnej. Czy Pan Jezus nie wysłał swoich apostołów w drogę? Czy nie powiedział: idźcie i czyńcie uczniamiwszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem. Innymi słowy: reformujcie, zmieniajcie, kształtujcie, prowadźcie do właściwego celu?

Stąd i to apostolskie wyznanie: " Nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy "

Bóg zatem wskazał apostołom - Kościołowi zadanie jakim jest prowadzenie ludzi od ich ograniczonej i jednostkowej egzystencji ku wspólnocie niebiańskiej, od tego, co z natury, ku temu, co nadprzyrodzone, od przemijalności do spełnienia na końcu czasów. W tym tkwi istota Kościoła - Kościoła pielgrzymów, Kościoła w drodze. A droga ta prowadzi z ziemskiej Jerozolimy do Niebieskiej.

Czy znamy tę drogę? Czy idziemy drogą do tego celu? Tę drogę wskazują przypomniane przez Reformację pryncypia (zasady): jedynie Pismo Święte, jedynie Chrystus, jedynie Słowo, jedynie łaska przez wiarę.

Czy rzeczywiście się nimi kierujemy? Czy naprawdę Pismo Święte jest dla nas w naszym Kościele normą wszystkich norm? Czy wszystkie nasze działania i aktywności kościelne są nakierowane na Chrystusa i czy na Nim całkowicie polegamy?

Owszem, chlubimy się tymi wspaniałymi zasadami reformacyjnymi, ale czy nie obchodzimy się z nimi jak ów leniwy sługa z Jezusowego podobieństwa, który, aby zachować dany mu talent zakopał go w ziemi?

Reformacja na podstawie Pisma Świętego uznała Słowo Boże za jedyne źródło zbawienia człowieka. Wyznajemy, że Bóg w swoje Słowo włożył moc zbawienia wierzącego człowieka; że spotkanie ze Słowem Bożym, to spotkanie z Bożą łaską.

Słowo Boże pozostaje żywe i tworzy podstawę trwałej wiary tylko wtedy, kiedy jest głoszone i słuchane. A jest ono głoszone szczególnie podczas nabożeństw, w których uczestniczy niestety tak niewielki procent ewangelików. W nabożeństwach oddajemy wspólnie Bogu chwałę. Jakie są nasze ewangelickie nabożeństwa? Czy jest w nich żarliwość i szczerość? Wszak w liturgii - w pieśniach i modlitwie oddajemy nie sobie, ale Bogu cześć i chwałę. W głoszonym i słuchanym Słowie Bożym, we wspólnych modlitwach i pieśniach, w liturgii szukamy Boga, a nie własnych uniesień i satysfakcji.

Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że to, co dzieje się w nabożeństwie, że ta służba Boża sprawowana tu na ziemi pozostaje w nierozłącznym związku z Jerozolimą w niebie, gdzie Bóg i Baranek odbierają prawdziwą i wieczną chwałę i cześć, choć to nasze ziemskie nabożeństwo, nasza liturgia jest zaledwie obrazem i cieniem tej niebiańskiej?

Gdy tu na ziemi wznosimy dziękczynienie i uwielbienie, łączymy się z niebiańskim świętującym Kościołem - z tymi którzy są przed tronem Boga, a którzy wyprali szaty swoje we krwi Baranka Bożego.

Dlatego tak istotne jest to nasze uczestniczenie w nabożeństwie, nasze angażowanie się w liturgię, gdy wspólnie oddajemy Bogu cześć. Czy nie wyznajemy, że nabożeństwo - liturgia jest w centrum naszego ewangelickiego życia kościelnego? Gdzie, jak nie kościele, w nabożeństwie, w tej Służbie Bożej odnajdujemy nadzieję na drodze do wiecznego spełnienia. Już u zarania życia w liturgii chrzestnej otrzymujemy to niepojęte Boże zapewnienie: moim jesteś - nie bój się. Czy nie u Stołu Pańskiego szukamy posilenia i przedsmaku radości, którą mamy obiecaną w niebiańskiej Jerozolimie? Czy nie pragniemy, aby to nasze rozstanie z doczesnością było połączone ze Słowem Bożym, z pieśnią i modlitwą i to najlepiej w sieniach Pańskich, bo one właśnie są cieniem domu u Ojca w niebie?

Kościół zajmuje się często zbyt wieloma sprawami. Troszczy się o jedność i budowanie wspólnoty, próbuje zadbać o wygląd powierzonych sobie miejsc kultu, stara się być postrzegany jako poważny partner dialogu społecznego; mówiąc dzisiejszym językiem: dba o swój wizerunek w świecie.

To wszystko możemy uznać za potrzebne czy wręcz konieczne, ale tylko wtedy, gdy będzie służyć nadrzędnemu celowi, czyli szukaniu tego przyszłego miasta - przyszłej niebiańskiej politeji.

Jeśli tego brakuje, to wszystkie inne działania i próby budowania siły Kościoła niczemu dobremu nie służą, a mogą być tylko przykrywką czegoś całkiem innego.

Przyszło nam żyć w takich czasach, kiedy wielu ludzi w całkiem innych obszarach niż w przestrzeni Kościoła i Słowa Bożego szuka oparcia dla swych działań. Wielu odwraca się od Boga Biblii, zastępując to "przestarzałe" filozofią samostanowienia. Wielu żyje dzisiaj tak, jakby Boga nie było. Ale rodzi się pytanie: jeśli człowiek nie potrafi czcić Boga we wspólnocie Kościoła, to czy potrafi szanować bliźniego? Jeśli nie stoi na pewnym fundamencie, czy może dobrze działać?

I na koniec jeszcze jedno pytanie: Jakie, jako ewangelicy, dajemy świadectwo w tym coraz bardziej niechrześcijańskim świecie? Czy ci, którzy nie liczą się z Bogiem, którzy wątpią, patrząc na nas, widzą nas jako Kościół w drodze, czyli podążających do niebiańskiej Jerozolimy? A może postrzegają nas jako tych, którzy się dobrze okopali, jakby tu miało być to nasze trwałe miasto, czyli jako tych, którzy nie pokładają zbyt wielkiej nadziei w żywym Bogu a wręcz są wyzuci z niebiańskiego celu? Czy obserwując nasze kościelne życie, naszą kościelną działalność można poznać, że jesteśmy wspólnie w drodze z ziemskiej do niebiańskiej Jerozolimy? Wszak: Nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy. Amen.

Strona Diecezji Mazurskiej